Do naszej leśniczówki, zagubionej w głębi lubuskich lasów zjeżdżały, w okresie wakacyjnym, wręcz tłumy ludzi. Znajomi, znajomi znajomych, rodzina i znajomi rodziny. Szczęśliwie, poza dwoma pokojami gościnnymi, na dole i na pięterku pod dachem, dom posiadał ogromny strych z całkiem sporym oknem. W sezonie letnim całe to pomieszczenie było zwykle zastawione łóżkami polowymi i zasłane materacami dmuchanymi. Nigdy nie mieliśmy pewności, czy nie zawita nagle jakiś nowy gość. Zjawiających się gości znaliśmy zwykle, albo przynajmniej znaliśmy choć jedną osobę w grupie. Tym razem zdarzyło się całkiem inaczej.
Dzień miał się ku końcowi, mąż był w pracy a ja krzątałam się po kuchni, gdzie zawsze było coś do zrobienia. Nasza ówczesna gospodyni podwórka, suka Zaga, o której pisałam już wcześniej, odezwała się niespotykanie niskim, gardłowym basem. Po chwili jej szczekanie przeszło w jazgotliwy, zażarty falset. Brzmiało to tak, jakby pies poważnie się czegoś wystraszył.
Zdenerwowałam się, bo suka nie należała do bojaźliwych. Zaniepokojona, ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia na podwórko. Z leśnej drogi wchodził na naszą polankę dziwny osobnik. Zgarbiony, z czarnym plecakiem na plecach, cały odziany na czarno. Na głowie miał ciemny kapelusz z dużym rondem, na którym niczym muszkieterski pióropusz, powiewał wiecheć z traw i kwiatów polnych. Twarz pod rondem była do połowy zasłonięta przez duże, ciemne okulary i otoczona gęstwą czarnych włosów. Kiedy zbliżył się do mnie, dał się zauważyć, na ledwo widocznym skrawku oblicza, kilkudniowy, siny zarost. Pies jazgotał z podniecenia a mnie serce podeszło do gardła, mimo że nie należę do osób strachliwych. W lewej dłoni, zagubionej w fałdach czarnego, luźnego swetra, trzymał długi kij.
-Dzień dobry pani.- powiedział zaskakująco grzecznie, jak na swój wygląd.
-Dzień dobry- odpowiedziałam, przyglądając mu się bacznie. –Przepraszam, ale z kim mam przyjemność. I skąd się pan wziął tu, w środku lasu?- ciągnęłam, czując się nadal niezbyt pewnie.
Warto tu dodać, gwoli wyjaśnienia, że byłam sama. Mąż w swoim OHZ-cie zajmował się grupą cudzoziemców. Wiedziałam, że na pewno nie wróci na noc. Często musiał zostać w Ośrodku przez kilka dni. Wtedy dzwonił tylko do domu, dowiedzieć się, czy wszystko w porządku i czy nie potrzeba przywieść czegoś ze sklepu.
Nic wiec dziwnego, że ten nietypowy gość, który pojawił się nagle, jak diabeł z pudełka, budził moje obawy. Tym bardziej, że mniej więcej 2 tygodnie wcześniej informowano w telewizji, że jakiś przestępca uciekł z transportu i ukrywał się w lubuskich lasach, w promieniu kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrów wokół naszego leśnego domku. Człowiek ciągle był poszukiwany i miał na swoim koncie śmierć leśniczego z żoną, których ukatrupił ich własną siekierą. Byłam więc ostrożna. Na noc brałam do domu Zagę, która miała stanowić pierwszą linię obrony.
Dwa dni wcześniej, suka wzięta wieczorem do domu, chodziła po korytarzu, powarkując nerwowo. W końcu stanęła przed drzwiami na strych i zjeżywszy sierść na grzbiecie, wzmogła warczenie, zachłystując się z bulgotem. Poczułam ciarki na plecach. Wiedziałam, że przez daszek nad kuchnią, można było dostać się na strych oknem. Wzięłam ze stołu kuchennego duży, spiczasto zakończony nóż, zapaliłam światło na strychu i otworzyłam ostrożnie drzwi. Trzymając psa za obrożę a nóż szpicem do góry, zaczęłam wchodzić powoli po schodach. Suka powarkiwała, skradając się wraz ze mną. Pod koniec schodów puściłam psa ze słowami –Szukaj!-. Sunia wparowała na strych, węsząc wkoło i zaglądając we wszystkie kąty. Przestała warczeć i wyglądała na całkiem zadowoloną. Odetchnęłam z ulgą. Sprawdziłam wszystko, odwołałam psa i opuściłyśmy strych. Napędziła mi porządnego „stracha”. Myślę, że gdyby wtedy znalazł się ktoś na tym strychu, byłabym zdolna go „zadźgać” tym kuchennym nożem. Oto, co znaczą emocje. Prawdopodobnie suka odbierała moją niepewność i napięcie nerwowe, co wprowadziło ją w taki stan podniecenia. Czuła się po prostu odpowiedzialna za stado.Biorąc to wszystko pod uwagę, nie należy się dziwić, że przybycie tego niezwykle oryginalnego osobnika uruchomiło moją czujność.
-Ja przepraszam, bo pani mnie nie zna. Za mną idzie Stefan. On zatrzymał się we wsi, bo kupował piwo. Zaraz na pewno będzie. Pokazał mi, gdzie mam iść i jestem.- przybysz zakończył swoją chaotyczną opowieść i rozłożył bezradnie ręce.
-Stefanek? Mój kuzyn? Tutaj?- pytałam głupawo, zachłystując się ze zdziwienia.
Stefanek, mój kuzynek z Warszawy, był bohaterem wielu zabawnych wydarzeń w naszym życiu. Opisałam już wcześniej jego popis ze zbieraniem grzybów nocą. Teraz, gdy zastanawiałam się, czy dać wiarę opowieści dziwnego gościa, zza drzew wyłonił się radosny i roześmiany Stefan. Kamień spadł mi z serca.
I te wszystkie nerwy przez to ,że gość był dziwnie ubrany 🙂
Jak wokół krąży bandzior-morderca, a pies wpada w histerię, to dziwnie wyglądający człowiek może wzbudzić wątpliwości. Nasza leśniczówka stała samotnie w środku sporego kompleksu leśnego i do najbliższego osiedla było ponad 2,5 km, przez las.
Jak zwykle ciekawa opowiastka. No i o lubuskiem, moich rodzinnych stronach 😉
Pozdrawiam serdecznie
Tym bardziej pozdrawiam lubuszanina. 🙂
Niestety, już tylko byłego lubuszanina. Ostatni raz byłem w rodzinnych stronach z osiem lat temu ;-(
Pozdrowienia!
Tak to jest. Ja, co prawda, w swoim mieście- Warszawie byłam rok temu, ale też zwykle rzadko bywam. 🙂
Gosiu przeżywałam z Tobą tę historię,Jesteś odważna dziewczyna,.Na pewno kupię Twoje opowiadania.Buziaki, Marysia
Dzięki. 🙂
Przyznam, że historia mrożąca krew w żyłach … Doczytałem do końca w napięciu, a Stefek wszystko popsuł 😉
🙂
Piekny owczarek tez mam takiego tylko ze dlugowlosy ,znalazlem ja w lesie podczas zima kilka lat temu .ludzie nie maja serca .
No niestety staje się to coraz częstszym procederem. O tej suni napisałam wcześniej i ostatnim poście jest link do tego opowiadania. 🙂 Pozdrawiam.
Aż ciarki mnie przeszły! 🙂
Co do psów: nasza Saba( labrador), choć z natury łagodna i przyjacielska, dostaje szału na widok ludzi w kapeluszach! 😀 Nie cierpi ani czapek, ani kapeluszy , ani plecaków; zawsze wtedy z grzecznej, wesołej suni przeistacza się w waleczną obrończynię terytorium. Nad morzem, choć oczywiście chodzimy z nią na specjalne plaże dla ” psiarzy” , zawsze jest kłopot.Bo jak zabronić ludziom nosić plecaki czy czapki..? 😉 🙂
Kocham labradory, mieliśmy dwa razy sukę. To psy, które potrafią w mig odgadywać intencje. 🙂
No masz ci los , a ja od dzieciństwa boję się duchów . I nie ma na to terapii odczulającej.
Może w przeszłości miałaś z nimi na pieńku. A prawdę mówiąc złe duchy mogą zawładnąć człowiekiem i skraść mu wolność. Jak się boisz, to nie będziesz się do nich pchać, więc nic Ci nie grozi. 😉
Pięknie tak żyć na końcu świata, wcale się nie dziwię, że ludzie się garną :). Taka symbioza z naturą + piesy = cudnie. Pozdrawiam.
🙂
też bym się uśmiechał 🙂
Na takie życie się zdecydowaliśmy wiele lat temu, uciekając z Warszawy. Nie zawsze jest wspaniale, zwłaszcza zimą, ale na pewno spokojniej. 😉
Opał to problem i odśnieżanie zapewne, ale za to święty spokój 🙂
Tys prowda. 🙂